Kochani, korzystając z okazji chciałabym życzyć Wam wszystkim i każdemu z osobna, wszystkiego co najlepsze na święta: rodzinnej, ciepłej atmosfery, dużo spokoju ducha, odpoczynku, miłości i chwili wytchnienia od codziennych trosk. Życzę Wam abyście w te piękne święta poczuli ich magię i potrafili się nią dzielić z najbliższymi, których kochacie.
A na Nowy Rok? Życzę Wam samych wspaniałości: dużo radości i uśmiechu każdego dnia, samych prawdziwych przyjaciół wokół, miłości do grobowej deski, wyśmienitego zdrowia (bo bez niego, to ani rusz!) oraz sukcesów na każdym polu i w każdej dziedzinie Waszego życia, które są dla Was istotne.
Kochajcie się, obdarzajcie miłością i wzajemnym wsparciem :) Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!!!
Monday, December 24, 2012
Saturday, December 15, 2012
Magia świąt
Dziś mam w planach świąteczne zakupy, gdyż nie wszystkie prezenty udało mi się jeszcze upolować. Jak co roku, obiecuję sobie, że sprawę podarunków dla bliskich "załatwię" już w listopadzie, i jak co roku nic nie wychodzi z moich planów... Trochę obawiam się ogromu ludzi w sklepach i na ulicach, pomimo iż Chalon to stosunkowo małe miasto. Ściągają tu jednak w weekend tłumy z okolicznych miejscowości, a więc w sobotę na jednej z głównych ulic czasami ciężko jest przejść! Uzbrajam się jednak w cierpliwość i zaraz ruszam na świąteczne łowy :)
Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam buszowanie po sklepach w poszukiwaniu świątecznych prezentów (biegania po wyprzedażach natomiast nie cierpię, o czym już pisałam chyba nawet kilka razy jakiś czas temu ;) Bardzo dużo radości sprawia mi szukanie drobiazgów, wyjątkowych rzeczy, którymi będę mogła wraz z mężem obdarować resztę rodziny. Nie chodzi o to, aby prezenty były kosztowne czy bardzo wyszukane. Najważniejszy jest gest i pamięć oraz konkretny plan. Tak - mam listę pomysłów z przypisanymi imionami, a więc mam nadzieję, że łatwiej będzie mi się robiło z nią świąteczne zakupy i skróci to czas ich poszukiwania. Polecam Wam również zrobienie takiej listy jeżeli jeszcze nie kupiłyście wszystkich prezentów dla Waszych bliskich.
Zawsze miałam wielkie chęci aby świąteczne upominki wykonać chociaż w niewielkiej części samodzielnie. Nie zostałam jednak obdarzona zdolnościami manualnymi, a więc jak zwykle kończyło się tylko na pomyśle. To naprawdę przemiłe i fantastyczne uczucie otrzymać od bliskiej osoby coś, co wykonała sama, własnoręcznie. Dla takich jednak beztalenci w sektorze zdolności manualnych jak ja, sklepy i centra handlowe stoją otworem ułatwiając zadanie :)
Uciekam zatem na świąteczne łowy życząc wszystkim cudownego dnia. A już niedługo druga część moich subiektywnych spostrzeżeń dotyczących rytuałów i francuskich zwyczajów.
Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam buszowanie po sklepach w poszukiwaniu świątecznych prezentów (biegania po wyprzedażach natomiast nie cierpię, o czym już pisałam chyba nawet kilka razy jakiś czas temu ;) Bardzo dużo radości sprawia mi szukanie drobiazgów, wyjątkowych rzeczy, którymi będę mogła wraz z mężem obdarować resztę rodziny. Nie chodzi o to, aby prezenty były kosztowne czy bardzo wyszukane. Najważniejszy jest gest i pamięć oraz konkretny plan. Tak - mam listę pomysłów z przypisanymi imionami, a więc mam nadzieję, że łatwiej będzie mi się robiło z nią świąteczne zakupy i skróci to czas ich poszukiwania. Polecam Wam również zrobienie takiej listy jeżeli jeszcze nie kupiłyście wszystkich prezentów dla Waszych bliskich.
Zawsze miałam wielkie chęci aby świąteczne upominki wykonać chociaż w niewielkiej części samodzielnie. Nie zostałam jednak obdarzona zdolnościami manualnymi, a więc jak zwykle kończyło się tylko na pomyśle. To naprawdę przemiłe i fantastyczne uczucie otrzymać od bliskiej osoby coś, co wykonała sama, własnoręcznie. Dla takich jednak beztalenci w sektorze zdolności manualnych jak ja, sklepy i centra handlowe stoją otworem ułatwiając zadanie :)
Uciekam zatem na świąteczne łowy życząc wszystkim cudownego dnia. A już niedługo druga część moich subiektywnych spostrzeżeń dotyczących rytuałów i francuskich zwyczajów.
Wednesday, December 12, 2012
Codzienne zwyczaje i małe rytuały we Francji, cz. I
Za kilka tygodni minie rok odkąd przeprowadziłam się do pięknej Francji. Czas płynie szybko, czasami tak sobie myślę, że może nawet ciut za szybko;) Był to natomiast rok pełen wrażeń, zmian, nowości i ciągłych odkryć. W związku z tym chciałabym podzielić się z Wami swoimi subiektywnymi spostrzeżeniami dotyczącymi codziennych francuskich zwyczajów i małych rytuałów, które udało mi się zaobserwować w przeciągu tych kilku miesięcy mieszkania na francuskiej ziemi.
1. PRACA
Na początku bardzo mnie zaskoczył i nawet przeszkadzał fakt, iż we Francji (no może w Paryżu jest inaczej bo to wielkie, turystyczne miasto) wszystkie sklepy, kioski, biura, banki i inne lokale usługowe są zamknięte między godziną 12:00 a 13:30-14:00! Wszyscy mają wtedy przerwę na obiad, i albo wracają do swoich domów aby wraz z rodziną i najbliższymi zjeść szybki, zdrowy posiłek, albo pędzą do restauracji lub małego bistro na drobną przekąskę (tylko lokale gastronomiczne są wtedy otwarte).
Warto również zaznaczyć, że we Francji tydzień pracy ma 35 godzin, a więc o pięć mniej niż w Polsce. Pracę zaczyna się na przykład o 9:00, a między 12:00-13:30 lub nawet 14:00 jest przerwa na obiad. Na miejsce pracy wraca się po posiłku i zostaje tam do 17:00 lub 18:00.
Złośliwi twierdzą, że Francuzi się nie przepracowują, ale skoro kraj się rozwija, a gospodarka póki co ma się dużo lepiej niż na przykład w naszej ojczyźnie, to uważam, że należy sobie darować takie niezbyt "sympatyczne" uwagi ;)
2. POSIŁKI
Kult jedzenia, celebrowania posiłków, spotkań z rodziną i znajomymi jest we Francji na porządku dziennym. Zapraszanie się nawzajem na kolacje i aperitify (tzw. apero) to w kraju nad Sekwaną czysta przyjemność! Bardzo lubię takie spotkania w gronie najbliższych i znajomych gdyż mogę wtedy zaserwować coś z kuchni polskiej, albo skosztować jakiegoś pysznego francuskiego dania jeżeli to akurat my idziemy do kogoś z wizytą.
Kolacja zaczyna się od apero (aperitif), mniej więcej około godziny 19:00-20:00. Gospodyni serwuje swoim gościom zdrowe przekąski (kawałki marchewki, oliwki, pomidorki koktajlowe), jak również bardziej kaloryczne przystawki (orzeszki, chipsy, krakersy czy saucisson - pyszna, francuska kiełbasa pokrojona w plastry), do których kobiety najczęściej wybierają białe wino lub kir (tu możecie poczytać co to takiego). Mężczyźni natomiast sączą piwo lub Ricard (osobiście bardzo nie lubię tego specyfiku, gdyż w jego skład wchodzi anyż, którego zapach przyprawia mnie o mdłości...). Po godzinnej (albo i dłuższej) celebracji aperitifu przychodzi czas na kolację, na którą serwowane są przysmaki kuchni francuskiej, ale i nie tylko. Wielu młodych ludzi we Francji lubi kuchnię meksykańską, orientalną czy włoską, a więc pastisz kolorów, barw i zapachów na stole może być naprawdę zaskakujący. Po obfitej kolacji, do której pije się odpowiednio dobrane wino przychodzi czas na deser. Tutaj również panuje dość duża dowolność, choć osobiście najczęściej spotykam się się ciastem czekoladowym, musem czekoladowym, tartami owocowymi czy na przykład owocami podanymi w ramach czegoś słodkiego po kolacji (dominują brzoskwinie, nektarynki i jabłka czy melony).
W niektórych francuskich domach zamiast deseru podaje się różnego rodzaju sery (niektórzy nie odmawiają sobie ani deseru, ani skosztowania serów). Osobiście uwielbiam większość nabiałowych specjałów serwowanych przez Francuzów, do których idealnie pasuje kawałek świeżej, pachnącej bagietki.
3. DIETA
Wielu ludzi ciągle zastanawia się jak Francuzki to robią, że są z reguły bardzo szczupłe i zadbane. Jest na to jedna i prosta odpowiedź: jedzą tylko 3-4 razy dziennie, nie podjadają między posiłkami, unikają pieczywa i tłustych potraw okraszonych śmietanowymi sosami i deserów. Nie katują się bynajmniej, ale nie opychają na siłę i potrafią sobie odmówić wielu kulinarnych zakazanych owoców. Zauważyłam również, że w wielu przypadkach zachowanie szczupłej sylwetki niekoniecznie jest podyktowane wyglądem modelek z wybiegu Chanel czy Yves Saint Laurent, lecz po prostu dbałością o zdrowie, wygląd cery i dobre samopoczucie (zgadzam się w 100% z powiedzeniem: "jesteś tym, co jesz").
4. WINO
Sporo ludzi zachodzi w głowę jakim cudem Francuzi piją takie "ogromne" ilości wina, a potrafią "trzeźwo" myśleć i normalnie funkcjonować. Otóż, rozwiązanie tej zagadki jest banalnie proste: picie wina na aperitif, potem do kolacji, następnie do deseru czy serów ma wymiar celebracji, smakowania, delektowania się, a nie upijania butelką na osobę. Tak zwana lampka wina według Francuzów, to często objętość 1/3 albo i 1/4 małego kieliszka (dla Francuzów nalewanie wina po tak zwane "brzegi" jest nieeleganckie i nie o to w tym wszystkim chodzi). Wino pije się tu aby docenić jego walory smakowe, aby się nim delektować, dodać pikanterii potrawom i deserom, a nie po to aby wstając od stołu czuć się pijanym. Kultura picia wina w kraju nad Sekwaną ma bardzo długą i bogatą tradycję. Oczywiście jak wszędzie i tutaj znajdą się "amatorzy procentów", należy jednak pamiętać, że dla Francuzów wino, to świętość: tak jak dla Chińczyków herbata, czy dla Włochów makaron.
Już niedługo kolejna porcja moich subiektywnych spostrzeżeń dotyczących codziennych zwyczajów i małych, francuskich rytuałów.
1. PRACA
Na początku bardzo mnie zaskoczył i nawet przeszkadzał fakt, iż we Francji (no może w Paryżu jest inaczej bo to wielkie, turystyczne miasto) wszystkie sklepy, kioski, biura, banki i inne lokale usługowe są zamknięte między godziną 12:00 a 13:30-14:00! Wszyscy mają wtedy przerwę na obiad, i albo wracają do swoich domów aby wraz z rodziną i najbliższymi zjeść szybki, zdrowy posiłek, albo pędzą do restauracji lub małego bistro na drobną przekąskę (tylko lokale gastronomiczne są wtedy otwarte).
Warto również zaznaczyć, że we Francji tydzień pracy ma 35 godzin, a więc o pięć mniej niż w Polsce. Pracę zaczyna się na przykład o 9:00, a między 12:00-13:30 lub nawet 14:00 jest przerwa na obiad. Na miejsce pracy wraca się po posiłku i zostaje tam do 17:00 lub 18:00.
Złośliwi twierdzą, że Francuzi się nie przepracowują, ale skoro kraj się rozwija, a gospodarka póki co ma się dużo lepiej niż na przykład w naszej ojczyźnie, to uważam, że należy sobie darować takie niezbyt "sympatyczne" uwagi ;)
2. POSIŁKI
Kult jedzenia, celebrowania posiłków, spotkań z rodziną i znajomymi jest we Francji na porządku dziennym. Zapraszanie się nawzajem na kolacje i aperitify (tzw. apero) to w kraju nad Sekwaną czysta przyjemność! Bardzo lubię takie spotkania w gronie najbliższych i znajomych gdyż mogę wtedy zaserwować coś z kuchni polskiej, albo skosztować jakiegoś pysznego francuskiego dania jeżeli to akurat my idziemy do kogoś z wizytą.
Kolacja zaczyna się od apero (aperitif), mniej więcej około godziny 19:00-20:00. Gospodyni serwuje swoim gościom zdrowe przekąski (kawałki marchewki, oliwki, pomidorki koktajlowe), jak również bardziej kaloryczne przystawki (orzeszki, chipsy, krakersy czy saucisson - pyszna, francuska kiełbasa pokrojona w plastry), do których kobiety najczęściej wybierają białe wino lub kir (tu możecie poczytać co to takiego). Mężczyźni natomiast sączą piwo lub Ricard (osobiście bardzo nie lubię tego specyfiku, gdyż w jego skład wchodzi anyż, którego zapach przyprawia mnie o mdłości...). Po godzinnej (albo i dłuższej) celebracji aperitifu przychodzi czas na kolację, na którą serwowane są przysmaki kuchni francuskiej, ale i nie tylko. Wielu młodych ludzi we Francji lubi kuchnię meksykańską, orientalną czy włoską, a więc pastisz kolorów, barw i zapachów na stole może być naprawdę zaskakujący. Po obfitej kolacji, do której pije się odpowiednio dobrane wino przychodzi czas na deser. Tutaj również panuje dość duża dowolność, choć osobiście najczęściej spotykam się się ciastem czekoladowym, musem czekoladowym, tartami owocowymi czy na przykład owocami podanymi w ramach czegoś słodkiego po kolacji (dominują brzoskwinie, nektarynki i jabłka czy melony).
W niektórych francuskich domach zamiast deseru podaje się różnego rodzaju sery (niektórzy nie odmawiają sobie ani deseru, ani skosztowania serów). Osobiście uwielbiam większość nabiałowych specjałów serwowanych przez Francuzów, do których idealnie pasuje kawałek świeżej, pachnącej bagietki.
3. DIETA
Wielu ludzi ciągle zastanawia się jak Francuzki to robią, że są z reguły bardzo szczupłe i zadbane. Jest na to jedna i prosta odpowiedź: jedzą tylko 3-4 razy dziennie, nie podjadają między posiłkami, unikają pieczywa i tłustych potraw okraszonych śmietanowymi sosami i deserów. Nie katują się bynajmniej, ale nie opychają na siłę i potrafią sobie odmówić wielu kulinarnych zakazanych owoców. Zauważyłam również, że w wielu przypadkach zachowanie szczupłej sylwetki niekoniecznie jest podyktowane wyglądem modelek z wybiegu Chanel czy Yves Saint Laurent, lecz po prostu dbałością o zdrowie, wygląd cery i dobre samopoczucie (zgadzam się w 100% z powiedzeniem: "jesteś tym, co jesz").
4. WINO
Sporo ludzi zachodzi w głowę jakim cudem Francuzi piją takie "ogromne" ilości wina, a potrafią "trzeźwo" myśleć i normalnie funkcjonować. Otóż, rozwiązanie tej zagadki jest banalnie proste: picie wina na aperitif, potem do kolacji, następnie do deseru czy serów ma wymiar celebracji, smakowania, delektowania się, a nie upijania butelką na osobę. Tak zwana lampka wina według Francuzów, to często objętość 1/3 albo i 1/4 małego kieliszka (dla Francuzów nalewanie wina po tak zwane "brzegi" jest nieeleganckie i nie o to w tym wszystkim chodzi). Wino pije się tu aby docenić jego walory smakowe, aby się nim delektować, dodać pikanterii potrawom i deserom, a nie po to aby wstając od stołu czuć się pijanym. Kultura picia wina w kraju nad Sekwaną ma bardzo długą i bogatą tradycję. Oczywiście jak wszędzie i tutaj znajdą się "amatorzy procentów", należy jednak pamiętać, że dla Francuzów wino, to świętość: tak jak dla Chińczyków herbata, czy dla Włochów makaron.
Już niedługo kolejna porcja moich subiektywnych spostrzeżeń dotyczących codziennych zwyczajów i małych, francuskich rytuałów.
Tuesday, December 11, 2012
Grudniową porą
Po dłuższej nieobecności postanowiłam w końcu powrócić do pisania :) Sporo obowiązków, ogólny brak weny twórczej i przeciągające się uciążliwe przeziębienie skutecznie uniemożliwiały mi wrzucanie nowych postów. Najważniejsze jednak, że dziś mogę w końcu napisać kilka zdań.
Tak kompletnie na marginesie, to muszę z przykrością stwierdzić, że w ogóle nie czuję magii świąt ani tego, że 24 grudnia zbliża się wielkimi krokami. W naszym uroczym Chalon sur Saone nie widać na ulicach wielu świątecznych dekoracji, sklepy nie kuszą promocjami, z wystaw nie wyglądają Święte Mikołaje ani przystrojone choinki, więc dość trudno poczuć magię Bożego Narodzenia. Poza tym pogoda nie napawa również optymizmem gdyż nie mamy śniegu, a za to ciągły deszcz, temperaturę w okolicy zera, brak słońca i wszechobecny przenikliwy wiatr. Brrrr....Najchętniej zapadłabym w zimowy sen ;)
Teraz powrót na ziemię i kilka zdań o tym, co działo się u mnie podczas dość długiej nieobecności w blogosferze. Zakończyłam swoją przygodę ze stażami, a teraz z utęsknieniem wyczekuję świąt i staram się nie myśleć o tym, co czeka mnie po Nowym Roku.
Swój pierwszy staż zaliczyłam w jednej ze szkół językowych w Chalon, gdzie dawałam lekcje angielskiego dwóm przemiłym Francuzkom. Przyznam szczerze, że było to całkiem sympatyczne doświadczenie i sporo się nauczyłam o funkcjonowaniu takich placówek we Francji. Spędziłam tam jedynie tydzień, ale obfitował on w sporo różnych "atrakcji", a więc było interesująco i intensywnie. Poznałam tu również międzynarodową załogę, ma którą składają się między innymi asystentka z Białorusi, lektorka z Irlandii, kolejna nauczycielka z Niemiec i właścicielka szkoły - Francuzka. Placówka jest raczej kameralna, ale zajęcia w niej zorganizowane są na wysokim poziomie i na brak uczniów nie mogą tam narzekać. Oferta szkoły obejmuje lekcje indywidualne, jak i zajęcia grupowe dla pracowników firm i korporacji z całego departamentu, a nawet regionu (szkoła ma trzy placówki w całej Burgundii).
Mój drugi tydzień stażu spędziłam w Muzeum Denon, które ma dość mocną pozycję w regionie, a nawet i w całej Francji. Placówka nie powala swoim ogromem jak na przykład Luwr, ale zwiedzający na pewno się nie zawiodą odwiedzając to miejsce w samym sercu Chalon. Muzeum podlega oczywiście pod merostwo jak większość tego typu placówek we Francji, a więc aby dostać tam pracę należy poczekać na bardzo rzadką rekrutację i przystąpić do konkursu! Tak niestety wygląda praca w tzw. "budżetówce" w kraju nad Sekwaną (od poznanej tam przesympatycznej pani z Polski dowiedziałam się, że na pracę w tym muzeum są wieloletnie kolejki bo coś takiego jak normalna rekrutacja praktycznie nie istnieje!). Nie wiem czy tak jest w rzeczywistości, ale uwierzyłam w to, co usłyszałam i postanowiłam podzielić się z Wami takimi informacjami na blogu. Jeżeli posiadacie wiedzę dotyczącą pracy na stanowiskach państwowych, podlegających pod urzędy miasta, to oczywiście czekam na Wasze komentarze i wieści w tej kwestii.
Ostatni tydzień stażu spędziłam w Muzeum Nicephore'a Niepce'a w naszym uroczym Chalon. To ostatnie miejsce na mojej skromnej "mapie kariery" we Francji polecam wszystkim zwiedzającym z czystym sumieniem. We Francji są tylko dwa muzea, których motywem i tematem przewodnim jest fotografia, w tym jedno z nich właśnie w naszym małym mieście. Oprócz zabytkowych eksponatów, dotyczących powstawania fotografii, początków i wynalazków Niepca i Louis Daguerre'a, znajdziemy tu również prace fotografów współczesnych z całego świata. Wystawy zmieniają się co kilka miesięcy, a przygotowywane są z wielkim zaangażowaniem, szczegółami i pieczołowitością. W muzeum pracuje ponad pięćdziesiąt osób, które wkładają w swoje obowiązki wiele poświęcenia i serca. Ci ludzie to pasjonaci fotografii, historii jej powstawania, rozwoju, ale również osoby, które zajmują się dokumentowanie eksponatów i obiektów muzealnych (mają ich tu kilka milionów!!!). W Muzeum Niepca poznałam wielu fantastycznych ludzi z charyzmatycznym dyrektorem na czele. Dogląda on osobiście prac nad nowymi wystawami i uczestniczy w wybieraniu tematyki, a później konkretnych zdjęć, które będą zdobić ściany muzeum przez kolejnych kilka miesięcy.
Podczas mojego ostatniego dnia stażu w Niepcie udało mi się poznać osobiście znanego, francuskiego fotografa Patricka Bailly-Maitre-Grand (tu możecie obejrzeć jego prace, jak również zapoznać się z ciekawą biografią i historią jego wystaw oraz wernisaży na całym świecie). To naprawdę fantastyczne uczucie po prawie roku bezrobocia z wyboru "wyjść z ukrycia" i posmakować trochę wielkiego świata sztuki, nawet jeżeli nie mieszka się w Paryżu ;)
Moje plany na najbliższą przyszłość? Nie posiadam żadnego asa w rękawie i nie mam zamiaru się tym póki co zamartwiać. Chcę cieszyć się świętami, nadejściem Nowego Roku, a później zobaczymy. Uwielbiam obrzędy przejścia, do których zmiana daty w kalendarzu na kolejny rok właśnie się zalicza. Idę więc z nadzieją do przodu i po cichu liczę na to, że wraz z nadejściem Nowego Roku zacznie się dla mnie kolejny, czysty rozdział, którego karty będę zapisywać samymi pozytywnymi wydarzeniami w każdej dziedzinie życia. Tej zawodowej także :)
Tak kompletnie na marginesie, to muszę z przykrością stwierdzić, że w ogóle nie czuję magii świąt ani tego, że 24 grudnia zbliża się wielkimi krokami. W naszym uroczym Chalon sur Saone nie widać na ulicach wielu świątecznych dekoracji, sklepy nie kuszą promocjami, z wystaw nie wyglądają Święte Mikołaje ani przystrojone choinki, więc dość trudno poczuć magię Bożego Narodzenia. Poza tym pogoda nie napawa również optymizmem gdyż nie mamy śniegu, a za to ciągły deszcz, temperaturę w okolicy zera, brak słońca i wszechobecny przenikliwy wiatr. Brrrr....Najchętniej zapadłabym w zimowy sen ;)
Teraz powrót na ziemię i kilka zdań o tym, co działo się u mnie podczas dość długiej nieobecności w blogosferze. Zakończyłam swoją przygodę ze stażami, a teraz z utęsknieniem wyczekuję świąt i staram się nie myśleć o tym, co czeka mnie po Nowym Roku.
Swój pierwszy staż zaliczyłam w jednej ze szkół językowych w Chalon, gdzie dawałam lekcje angielskiego dwóm przemiłym Francuzkom. Przyznam szczerze, że było to całkiem sympatyczne doświadczenie i sporo się nauczyłam o funkcjonowaniu takich placówek we Francji. Spędziłam tam jedynie tydzień, ale obfitował on w sporo różnych "atrakcji", a więc było interesująco i intensywnie. Poznałam tu również międzynarodową załogę, ma którą składają się między innymi asystentka z Białorusi, lektorka z Irlandii, kolejna nauczycielka z Niemiec i właścicielka szkoły - Francuzka. Placówka jest raczej kameralna, ale zajęcia w niej zorganizowane są na wysokim poziomie i na brak uczniów nie mogą tam narzekać. Oferta szkoły obejmuje lekcje indywidualne, jak i zajęcia grupowe dla pracowników firm i korporacji z całego departamentu, a nawet regionu (szkoła ma trzy placówki w całej Burgundii).
Zdjęcie wnętrza Muzeum Denon ze strony www.legrandchalon360.fr |
Ostatni tydzień stażu spędziłam w Muzeum Nicephore'a Niepce'a w naszym uroczym Chalon. To ostatnie miejsce na mojej skromnej "mapie kariery" we Francji polecam wszystkim zwiedzającym z czystym sumieniem. We Francji są tylko dwa muzea, których motywem i tematem przewodnim jest fotografia, w tym jedno z nich właśnie w naszym małym mieście. Oprócz zabytkowych eksponatów, dotyczących powstawania fotografii, początków i wynalazków Niepca i Louis Daguerre'a, znajdziemy tu również prace fotografów współczesnych z całego świata. Wystawy zmieniają się co kilka miesięcy, a przygotowywane są z wielkim zaangażowaniem, szczegółami i pieczołowitością. W muzeum pracuje ponad pięćdziesiąt osób, które wkładają w swoje obowiązki wiele poświęcenia i serca. Ci ludzie to pasjonaci fotografii, historii jej powstawania, rozwoju, ale również osoby, które zajmują się dokumentowanie eksponatów i obiektów muzealnych (mają ich tu kilka milionów!!!). W Muzeum Niepca poznałam wielu fantastycznych ludzi z charyzmatycznym dyrektorem na czele. Dogląda on osobiście prac nad nowymi wystawami i uczestniczy w wybieraniu tematyki, a później konkretnych zdjęć, które będą zdobić ściany muzeum przez kolejnych kilka miesięcy.
Zdjęcie wnętrza Muzeum Niepce'a ze strony http://www.museeniepce.com/ |
Moje plany na najbliższą przyszłość? Nie posiadam żadnego asa w rękawie i nie mam zamiaru się tym póki co zamartwiać. Chcę cieszyć się świętami, nadejściem Nowego Roku, a później zobaczymy. Uwielbiam obrzędy przejścia, do których zmiana daty w kalendarzu na kolejny rok właśnie się zalicza. Idę więc z nadzieją do przodu i po cichu liczę na to, że wraz z nadejściem Nowego Roku zacznie się dla mnie kolejny, czysty rozdział, którego karty będę zapisywać samymi pozytywnymi wydarzeniami w każdej dziedzinie życia. Tej zawodowej także :)
Saturday, November 3, 2012
Książkowo
Przyszedł w końcu taki dzień, że zabrakło mi trochę "polskości" w moim nowym, francuskim życiu. Owszem, nie brakuje mi wielu rzeczy, ale jednak jakiś mały sentyment obudził się w mojej słowiańskiej duszy i zaczął dawać o sobie znać. Na pewno nie tęsknię za zimnem, niskimi temperaturami i kapryśną pogodą; nie brakuje mi również nieuprzejmości w urzędach, komunikacji miejskiej czy w sklepach (we Francji większość ludzi pracujących w sprzedaży i obsłudze klienta, to niezwykle sympatyczne osoby). Nie brakuje mi również kiepskich dróg, spóźnionych, zatłoczonych pociągów i ciągłego narzekania na wszystko po kolei. Tęsknię natomiast za Warszawą, za magicznymi miejscami, za smakiem kawy z ulubionej kawiarni (kawa we Francji nie powala mnie na kolana niestety...), za piernikami toruńskimi, za pierogami z kapustą i grzybami i za ptasim mleczkiem.
Oprócz tęsknoty za polskimi pysznościami mam ogromny sentyment do swoich małych, drobnych rytuałów, których kontynuowanie we Francji nie jest możliwe. Pamiętam jak każdego prawie miesiąca, tuż po otrzymaniu wypłaty biegłam do empiku w poszukiwaniu nowości książkowych. Coraz mocniej doskwiera mi na francuskiej ziemi brak takiego bezpośredniego kontaktu z polskimi księgarniami. Niby nic, a jednak trochę smutno, że nie mogę powłóczyć się między półkami pełnymi ciekawych opowieści, historii zmyślonych lub napisanych przez życie. Wiele bym dała aby móc przenieść się teraz do ukochanego empiku na Marszałkowskiej i napawać oczy kolorowymi okładkami, poczuć zapach świeżego papieru, wertować kartka po kartce nowe, ciekawe "zdobycze".
W naszym Chalon polskiej księgarni nie uświadczysz, a mój poziom znajomości francuskiego niestety nie pozwala mi na swobodne czytanie w tym języku. Zdarza mi się jednak wpaść na dłuższą chwilę do jednej z sieci księgarni francuskich, którą jest Gibert & Jospeh. Podobnie jak w naszym polskim empiku oprócz książek można znaleźć tu płyty CD, filmy na DVD, artykuły papiernicze i drobne upominki. Chociaż przez chwilę mogę się dzięki temu poczuć jak w ulubionej księgarni i z niekrytą ciekawością przeglądać francuskie wydania.
Za każdym razem kiedy jestem w Polsce zostawiam sobie spore miejsce w walizce na kilka ciekawych książek. Niestety wielu z nich nie udało mi się jeszcze zabrać, a przeglądając polskie strony internetowe natrafiam na kolejne ciekawe pozycje i nowości, które natychmiast chciałabym mieć w swojej domowej bibliotece. Następny wyjazd do ojczyzny mamy zaplanowany na kwiecień, a więc jestem już nastawiona na to, iż pół walizki zajmą mi nowości wydawnicze zakupione w naszym pięknym kraju nad Wisłą :)
Zdarzyło mi się niestety tylko raz odkąd mieszkam we Francji zamówić książkę przez internet. Dlaczego tylko ten jeden, jedyny raz? Powód bardzo prozaiczny i oczywisty: koszt wysyłki, który okazał się wyższy od samej wartości zamawianego przedmiotu.
A tak w ogóle, to doszłam ostatnio do wniosku, że o wiele większą frajdę sprawia mi kupowanie książek (i oczywiście ich czytanie :), niż buszowanie po sklepach z ciuchami, czy kosmetykami. Dziwne? Dla mnie nic w tym niezwykłego. Chwile z ciekawą powieścią, wciągającą historią dają mi o wiele więcej radości niż nowa bluzka czy krem do twarzy.
Miłego, jesiennego wieczoru :*
Oprócz tęsknoty za polskimi pysznościami mam ogromny sentyment do swoich małych, drobnych rytuałów, których kontynuowanie we Francji nie jest możliwe. Pamiętam jak każdego prawie miesiąca, tuż po otrzymaniu wypłaty biegłam do empiku w poszukiwaniu nowości książkowych. Coraz mocniej doskwiera mi na francuskiej ziemi brak takiego bezpośredniego kontaktu z polskimi księgarniami. Niby nic, a jednak trochę smutno, że nie mogę powłóczyć się między półkami pełnymi ciekawych opowieści, historii zmyślonych lub napisanych przez życie. Wiele bym dała aby móc przenieść się teraz do ukochanego empiku na Marszałkowskiej i napawać oczy kolorowymi okładkami, poczuć zapach świeżego papieru, wertować kartka po kartce nowe, ciekawe "zdobycze".
Zdjęcie z google images |
Za każdym razem kiedy jestem w Polsce zostawiam sobie spore miejsce w walizce na kilka ciekawych książek. Niestety wielu z nich nie udało mi się jeszcze zabrać, a przeglądając polskie strony internetowe natrafiam na kolejne ciekawe pozycje i nowości, które natychmiast chciałabym mieć w swojej domowej bibliotece. Następny wyjazd do ojczyzny mamy zaplanowany na kwiecień, a więc jestem już nastawiona na to, iż pół walizki zajmą mi nowości wydawnicze zakupione w naszym pięknym kraju nad Wisłą :)
Zdarzyło mi się niestety tylko raz odkąd mieszkam we Francji zamówić książkę przez internet. Dlaczego tylko ten jeden, jedyny raz? Powód bardzo prozaiczny i oczywisty: koszt wysyłki, który okazał się wyższy od samej wartości zamawianego przedmiotu.
A tak w ogóle, to doszłam ostatnio do wniosku, że o wiele większą frajdę sprawia mi kupowanie książek (i oczywiście ich czytanie :), niż buszowanie po sklepach z ciuchami, czy kosmetykami. Dziwne? Dla mnie nic w tym niezwykłego. Chwile z ciekawą powieścią, wciągającą historią dają mi o wiele więcej radości niż nowa bluzka czy krem do twarzy.
Miłego, jesiennego wieczoru :*
Thursday, November 1, 2012
Deszczowy początek listopada
Witajcie po dłuższej przerwie. Za oknem leje deszcz, jest ciemno, szaro, ponuro i buro. Najchętniej zaszyłabym się pod ciepłym kocem z gorącą herbatą lub czekoladą i nie ruszyła się z kanapy do wiosny... ;) Ech, marzenie ściętej głowy. Narzekać jednak nie będę ponieważ każda pogodowa aura ma swój urok - nawet taki potężny jesienny deszcz, któremu towarzyszy jedynie kilka stopni na plusie.
Moja przygoda z nauką, a raczej z codziennym chodzeniem do szkoły nadal trwa. Oswoiłam się już jakoś z nową rzeczywistością, wpadłam w rytm wczesnego wstawania i uczestniczenia w zajęciach przez siedem godzin dziennie. Nie powiem abym nauczyła się czegoś nowego jeżeli chodzi o język francuski sam w sobie. Niestety ta formacja nie jest nastawiona na żmudne ćwiczenia gramatyczne czy zgłębianie tajników pisowni. Trochę się pomyliłam licząc na ciężką harówkę i mnóstwo pracy domowej... Nasza pani nauczycielka większość czasu spędza poza salą lekcyjną, a więc wychodząc rzuca nam kilka zdań i mówi, że wróci niedługo. Po czym mijają dwie godziny, a ja dostaję już zawrotów głowy od ślęczenia z nudów nad słownikiem francusko-polskim.
Muszę jednak przyznać, że są też i plusy tego całego "zamieszania", gdyż głównym celem formacji jest umożliwienie nam odbycia stażu zawodowego. Zabrałam się więc z zapałem do szukania miejsc w Chalon i okolicy, do których mogłabym wysłać swoją aplikację z prośbą o możliwość odbycia kilkutygodniowych praktyk. W związku z tym, że jestem absolwentką kulturoznawstwa swoje poszukiwania zaczęłam od miejsc związanych z promowaniem kultury i sztuki. Na 10 wysłanych CV (niestety Chalon, to nie Paryż więc nie miałam zbyt wielkiego pola do działania) dostałam 3 odpowiedzi: dwie na nie, a jedną na tak. Bardzo ucieszył mnie fakt, iż pozytywnie moją aplikacje rozpatrzyło Musée Nicéphore-Niépce.
Jest to muzeum poświęcone między innymi wynalazcy fotografii, który urodził się w Chalon sur Saone. Poza tym, placówka organizuje wystawy i wernisaże fotografii z całego świata więc myślę, że zapowiada się całkiem interesująco:) Przeraża mnie jedynie fakt, iż nie poradzę sobie z mówieniem i ci ludzie będą delikatnie mówiąc rozczarowani moim poziomem językowym. Mam jednak jeszcze prawie miesiąc na intensywne przyswajanie wiedzy, a więc do 26 listopada, kiedy to zaczynam, mam nadzieję wysławiać się znacznie lepiej. Wiem, że czasu nie mam dużo, ale zawsze jest to kilka tygodni więcej na zgłębienie francuskiego słownictwa.
Powyższa placówka mogła mi zaproponować wypełnienie jedynie 2/3 czasu, który muszę spędzić na stażu. W związku z tym, moja przedsiębiorcza nauczycielka zaczęła działać i znalazła mi tygodniowy staż w szkole językowej. Tak więc od poniedziałku będę pomagać ludziom, którzy chcą się uczyć angielskiego. Myślę, że jest to całkiem fajna propozycja, gdyż język Szekspira jest mi znacznie bliższy od francuskiego na dzień dzisiejszy.
Cieszę się, że coś się w końcu dzieje w moim życiu, powiedzmy, zawodowym. Staż, to nie praca, ale jednak wzbogaci mój życiorys i może da mi szansę na znalezienie stałego zatrudnienia za jakiś czas. Za swój mały sukces uważam również fakt, iż udało mi się dostać do miejsca, które jest ściśle związane z moim kierunkiem studiów i moimi zainteresowaniami. Jeszcze tylko podszkolę się we francuskim i może jakoś moje życie na obczyźnie zacznie się normować. Trzymajcie kciuki :*
Pyszna, gorąca czekolada (zdjęcie z sieci) |
Muszę jednak przyznać, że są też i plusy tego całego "zamieszania", gdyż głównym celem formacji jest umożliwienie nam odbycia stażu zawodowego. Zabrałam się więc z zapałem do szukania miejsc w Chalon i okolicy, do których mogłabym wysłać swoją aplikację z prośbą o możliwość odbycia kilkutygodniowych praktyk. W związku z tym, że jestem absolwentką kulturoznawstwa swoje poszukiwania zaczęłam od miejsc związanych z promowaniem kultury i sztuki. Na 10 wysłanych CV (niestety Chalon, to nie Paryż więc nie miałam zbyt wielkiego pola do działania) dostałam 3 odpowiedzi: dwie na nie, a jedną na tak. Bardzo ucieszył mnie fakt, iż pozytywnie moją aplikacje rozpatrzyło Musée Nicéphore-Niépce.
Jest to muzeum poświęcone między innymi wynalazcy fotografii, który urodził się w Chalon sur Saone. Poza tym, placówka organizuje wystawy i wernisaże fotografii z całego świata więc myślę, że zapowiada się całkiem interesująco:) Przeraża mnie jedynie fakt, iż nie poradzę sobie z mówieniem i ci ludzie będą delikatnie mówiąc rozczarowani moim poziomem językowym. Mam jednak jeszcze prawie miesiąc na intensywne przyswajanie wiedzy, a więc do 26 listopada, kiedy to zaczynam, mam nadzieję wysławiać się znacznie lepiej. Wiem, że czasu nie mam dużo, ale zawsze jest to kilka tygodni więcej na zgłębienie francuskiego słownictwa.
Powyższa placówka mogła mi zaproponować wypełnienie jedynie 2/3 czasu, który muszę spędzić na stażu. W związku z tym, moja przedsiębiorcza nauczycielka zaczęła działać i znalazła mi tygodniowy staż w szkole językowej. Tak więc od poniedziałku będę pomagać ludziom, którzy chcą się uczyć angielskiego. Myślę, że jest to całkiem fajna propozycja, gdyż język Szekspira jest mi znacznie bliższy od francuskiego na dzień dzisiejszy.
Cieszę się, że coś się w końcu dzieje w moim życiu, powiedzmy, zawodowym. Staż, to nie praca, ale jednak wzbogaci mój życiorys i może da mi szansę na znalezienie stałego zatrudnienia za jakiś czas. Za swój mały sukces uważam również fakt, iż udało mi się dostać do miejsca, które jest ściśle związane z moim kierunkiem studiów i moimi zainteresowaniami. Jeszcze tylko podszkolę się we francuskim i może jakoś moje życie na obczyźnie zacznie się normować. Trzymajcie kciuki :*
Saturday, October 20, 2012
Refleksje na temat edukacji i podejścia do życia z przymróżeniem oka ;)
Pierwszy tydzień szkoły za mną. Póki co, czuję się trochę rozczarowana zarówno poziomem nauki, jak i ludźmi (uczniami), z którymi przyszło mi spędzać całe dnie. Zajęcia mamy podzielone na dwa moduły: pierwszy dotyczy swobodnego wypowiadania się, przygotowania do rozmów kwalifikacyjnych, jak również tworzeniu CV i listów motywacyjnych oraz szukaniu stażu. Drugi moduł, to ćwiczenia gramatyczne, pisanie i czytanie tekstów ze zrozumieniem.
Byłam przekonana, że będę najgorszą uczennicą, której poziom językowy jest naprawdę kiepski. "Rozczarowałam się" natomiast ponieważ większość osób z grupy ledwo sobie radzi w pisaniu i czytaniu, a ich logiczne myślenie pozostawia wiele do życzenia... Oprócz mnie, w piętnastoosobowej grupie są dwie osoby po studiach, a więc one radzą sobie świetnie i wyprzedzają wszystkich pod każdym względem. Pozostałe osoby, są przesympatyczne i przemiłe, ale zaniżają poziom, spowalniają naukę, przez co po prostu się nudzę!
Nie chcę, aby to co napisałam powyżej zabrzmiało arogancko; nie mam zamiaru również nikogo obrażać ani nikomu ubliżać. Dopiero teraz jednak zdałam sobie sprawę jak bardzo ważne było studiowanie, ile mi dało i jak bardzo mnie rozwinęło. Zajęcia na studiach rozwijają logiczne myślenie, poszerzają horyzonty, powodują, że trzeba myśleć konstruktywnie, że trzeba się starać, rozwijać. Teraz po kilku latach od obrony pracy magisterskiej widzę jak wiele dało mi studiowanie, jak mnie "rozbudowało", uwrażliwiło na otaczający świat, ukształtowało mój światopogląd i dało szeroko pojętą wiedzę na wiele tematów, zarówno tych czysto naukowo - teoretyczynych, jak i zwyczajnie życiowych. Jestem wdzięczna moim rodzicom za to, że od dziecka wpajali mi jak bardzo nauka jest ważna, ile daje edukacja i samorozwój. Wiem, że wiele osób nie może sobie pozwolić na studia z wielu różnych powodów, ale ci z Was, którzy mają zwyczajne wątpliwości czy studia są potrzebne, niech zastanowią się dwa razy bo mogę Wam z czystym sumieniem powiedzieć, że są. I to bardzo!
Przeraża mnie również w uczniach z mojej grupy to, że niczym się nie interesują. Szukają byle jakiej pracy, nie mają ambicji, są leniwi, oglądają się na innych, nie wiedzą co dzieje się na świecie, jak również w najbliższym otoczeniu/ środowisku. Załamałam się patrząc na ich obojętność i kompletne "olewactwo". Ci ludzie nie znają nawet nazwiska prezydenta Francji, nie wiedzą gdzie na mapie leży Paryż, nie mają pojęcia o kryzysie gospodarczym, nie interesują się polityką lokalną. Dla nich najważniejsze jest aby dostać szybko i łatwo pracę (a z drugiej strony po co, skoro co miesiąc na ich konto wpływa zasiłek?), nie przemęczać się zbytnio, ale zarobić kupę pieniędzy by móc obwiesić się złotą biżuterią i nosić markowe ciuchy. Być może byłam naiwna, być może wierzyłam, że spotkam w szkole jakieś bratnie dusze, ale kompletnie się pomyliłam. Nie mam z pozostałymi ludźmi z grupy nic wspólnego poza chęcią znalezienia pracy. Poza tym, oni są imigrantami, tak jak ja, ale plują na Francję, mówią o niej z pogardą, o Francuzach również. Wiem, że mają swoje powody aby nie uwielbiać kraju nad Sekwaną, ale z drugiej strony jak im się tu nie podoba, to dlaczego nie wrócą do swojej Tunezji, Algierii czy Maroka? Nikt ich nie zmuszał do przyjazdu do Francji. Nie pracują, siedzą w domu pobierając zasiłek i jeszcze opluwają kraj, który daje im wiele możliwości.
Absolutnie daleko mi do rasizmu i nigdy nie identyfikowałam się poglądami nacjonalistów, czy kseonofobów. Sama wyemigrowałam, nie za chlebem co prawda, ale za miłością, ale jednak - Francja to nie jest moja ojczyzna. Szanuję jednak ten kraj, kocham na swój sposób, oswajam go, chcę poznawać, zwiedzać, zobaczyć jak najwięcej, chłonąć jego kulturę, kuchnię, krajobrazy, sztukę. Francja to mój drugi dom, moje nowe miejsce na ziemi. A dla tych, którym się tu nie podoba, proponuję zakup biletu lotniczego do swojego kraju. Oczywiście w jedną stronę ;)
Taką samą sytuację obserwowałam mieszkając w Warszawie przez ponad 8 lat. Jak na mój gust 60%, a może nawet 70% "Warszawiaków". to ludzie przyjezdni z miast całej Polski. Ile to się nasłuchałam narzekania na naszą piękną stolicę: że brudna, że architektura bez składu i ładu, że korki, że tłoki, że snobizm, itp. Kto tak opisywał Warszawę? A no ci, którzy opuścili swoje ukochane miasto rodzinne, aby znaleźć lepsze życie w stolicy. Zawsze więc im powtarzałam: skoro tak nie lubisz Warszawy, to wróć do swojej miejscowości. Nikt na siłę nikogo tu nie trzyma. Wtedy mogłam obserwować wielkie zdziwienie w oczach rozmówcy i padała zawsze ta sama odpowiedź: "No coś ty! Przecież ja tu pracuję, kredyt mam, mieszkanie kupione, znajomi. Nie mogę się stąd wynieść!". Skoro nie możesz, to przestań pluć na Warszawę - zaprzyjaźnij się z nią, poznaj jej tajemnicze zakamarki, magiczne miejsca, poczuj jej niesamowity klimat i przestań narzekać. Warszawa jest cudowna! Sama pochodzę z Białegostoku, ale Warszawa skradła moje serce i do dziś łezka mi się w oku kręci na samą myśl o naszej pięknej stolicy, w której spędziłam kilka ładnych lat. Warszawa to moje miasto, to moja siła, to moja magia, to moje miejsce :) Tak właśnie o niej myślę.
Moi Drodzy, kochajcie więc i doceniajcie to, co macie, inwestujcie w siebie, swój rozwój, swoją naukę, zainteresowania. Jako emigrantka widzę teraz wiele rzeczy inaczej. Bardziej doceniam swoją polskość, swoje wykształcenie, to jakim jestem człowiekiem i co mam do zaoferowania światu. Bo życie nie polega tylko na tym, aby się ślizgać za czyimiś plecami, iść na łatwiznę i szukać drogi na skróty. Teraz widzę jak przeszłość wpływa na naszą teraźniejszość, że nas ukształtowała i ma wielki wpływ na naszą tożsamość. Czasami nie zdajemy sobie z wielu rzeczy sprawy, myślimy: po co mi studia, po co mi matura, po co tracić czas na naukę skoro i tak jest kryzys i nie znajdę dobrej pracy? Myślę jednak, że nie wiemy co zdarzy się w przyszłości, a nasza teraźniejszość i przeszłość ma na nią ogromny wpływ. Warto chyba więc dziś robić coś, co za kilka miesięcy, czy lat da nam powód do dumy, zaowocuje ciekawą pracą, wartościowymi przyjaźniami czy po prostu da nam satysfakcję. Każdego dnia kształtujemy bowiem naszą przyszłość. Ja również nie mogę o tym zapominać ;)
Wednesday, October 10, 2012
Mała prośba
Od najbliższego poniedziałku będę bardzo zajętą kobietą czego nie mogę się już doczekać. Zaczynam nową szkołę a więc i nowe wyzwania przede mną :) Mam nadzieję, że poradzę sobie ze swoim poziomem językowym i jakoś dam radę.
Póki co chciałabym Was poprosić o polubienie mojej strony na facebooku i polecanie jej swoim znajomym. Chciałabym dotrzeć do jak największego grona czytelników i w jakiś sposób rozreklamować swój blog.
Poza tym jeżeli macie jakieś sugestie co do tematyki i generalnie co do newsów pojawiających się na blogu, to czekam na Wasze sugestie. Dla mnie jako autorki najważniejsze jest Wasze zdanie i Wasze opinie :)
Póki co chciałabym Was poprosić o polubienie mojej strony na facebooku i polecanie jej swoim znajomym. Chciałabym dotrzeć do jak największego grona czytelników i w jakiś sposób rozreklamować swój blog.
Poza tym jeżeli macie jakieś sugestie co do tematyki i generalnie co do newsów pojawiających się na blogu, to czekam na Wasze sugestie. Dla mnie jako autorki najważniejsze jest Wasze zdanie i Wasze opinie :)
Monday, October 8, 2012
Wspomnienia z Awinionu
Obiecałam, że opiszę nasz krótki pobyt w Awinionie i wrzucę kilka zdjęć tego jakże uroczego prowansalskiego miasteczka, które udało nam się odwiedzić w drodze powrotnej z Barcelony. Cieszę się, że w podróż poślubną postanowiliśmy wybrać się samochodem, gdyż dzięki temu mogliśmy zatrzymać się w dowolnym miejscu i zwiedzić jeszcze coś ciekawego po drodze.
Awinion w czasach średniowiecza był stolicą papieską, gdzie urzędowało wielu papieży i innych znamienitych dostojników kościoła katolickiego prawie do początków XVIII wieku. Do dziś w świetnym stanie zachował się Pałac Papieski i katedra Notre Dame des Doms. Warto wspomnieć, że ów Pałac jest największą budowlą gotycką w Europie (15 tysięcy metrów kwadratowych powierzchni!). Tu znajdziecie informacje dotycząc Pałacu.
Oprócz Starego Miasta, wymienionego wyżej Pałacu i katedry, przechadzając się ulicami Awinionu możemy podziwiać średniowieczną architekturę, a w powietrzu czuć wręcz magiczną aurę wąskich uliczek, prowansalskich restauracji i kafejek oraz ciepły klimat południa Francji.
Stare Miasto w Awinionie |
Pałac papieski z XIV wieku |
Wąskie uliczki Awinionu |
Wąskie uliczki w Awinionie |
Piękna kamienica, jak dla mnie bardzo "paryska" |
Wszystkie francuskie dzieci dobrze znają dość infantylną piosenkę o słynnym moście z Awinionu (tu możecie posłuchać tego utworu). Również nie omieszkałam go poszukać i sfotografować. Efekt niestety dość kiepski przez jeżdżące samochody, ale zawsze coś. Most niestety nie zachował się w całości. Dziś możemy podziwiać jedynie cztery z jego przęseł, które przeżyły powodzie na przestrzeni wieków. Pozostała część mostu niestety została pochłonięta przez odmęty Rodanu.
XII-wieczny most w Awinionie zwany Pont d'Avignion lub Pont Saint-Bénézet (czyli Most św. Benedykta) |
Mury obronne miasta z XII wieku |
Wybierając się do Awinionu warto pamiętać, że od 1995 roku całe Stare Miasto wraz z Pałacem Papieskim, katedrą, mostem i murami obronnymi zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Miłośnicy teatru i sztuki znajdą w Awinionie również coś dla siebie. Od 1947 roku organizowany jest tu bowiem Festiwal Teatralny, który przyciąga trupy artystów z całego świata i jest jedną z najważniejszych tego typu imprez na skalę światową. Festiwal odbywa się co roku w lipcu.
A poniżej zdjęcia jeszcze dwa zdjęcia awiniońskiego Starego Miasta.
Piękny budynek teatru w Awinionie |
Budynek ratusza w Awinionie |
Sunday, October 7, 2012
Jesień w Burgundii i czas na zmiany
Po emocjach związanych ze ślubem, miesięcznym wyjeździe do Polski i podróży do Barcelony przyszedł czas na normalne życie i powrót do rzeczywistości. Nareszcie doszłam również do siebie po ostrym przeziębieniu, a raczej grypie więc pora na wznowienie intensywnej nauki francuskiego. Samodzielna nauka w domu przynosi oczywiście jakieś efekty, raz mniejsze, raz większe, ale nie ma to jak mobilizacja przez szkołę i nauczyciela.
Całe szczęście osoby pracujące w wyżej wymienionych formacjach i stowarzyszeniach są na tyle kompetentne i chętne do udzielenia informacji, że nie zostałam odesłana z kwitkiem. Przesympatyczna kobieta w Lutilei po przeprowadzeniu godzinnego wywiadu, obiecała pomoc. Nie minął nawet jeden dzień jak oddzwoniła z radosną nowiną, że od października będę miała szansę na rozpoczęcie nowego kursu w kolejnej formacji. Listownie zostałam powiadomiona o pierwszym spotkaniu organizacyjnym w IFPA (Institut de Formation et de Promotion des Adultes), czyli w Instytucie Szkolenia i Promocji osób dorosłych. Nie ominął mnie oczywiście osobisty wywiad z nauczycielką, która będąc pod ogromnym wrażeniem mojego CV powiedziała, że 15 października zaczynam zajęcia :)
Nie będzie to żaden typowy kurs językowy z nauką od podstaw, a więc raczej wątpię, że zgłębię tam tajniki francuskiej gramatyki na przykład. Wiem natomiast, że dzięki temu kursowi mam być lepiej przygotowana do podjęcia pracy na francuskiej ziemi, a dodatkowo IFPA wyśle mnie na trzytygodniowy staż zawodowy w trakcie trwania kursu. Jest to jak najbardziej wiadomość, która jednocześnie mnie bardzo ucieszyła, ale również zmartwiła... Nie czuję się na tyle pewnie posługując się francuskim, aby iść na staż i pracować z Francuzami. Można się więc łatwo domyślić, że boję się jak cholera... Z drugiej strony jest to od razu rzucenie na głęboką wodę, a więc będę miała większe możliwości i szansę na zawodową przyszłość we Francji.
Dlaczego piszę na blogu o tym wszystkim? Chcę podnieść na duchu inne osoby, młode, ambitne kobiety, które jak ja wyjechały za granicę. Celowo podałam nazwy wszystkich stowarzyszeń i formacji, abyście przeszukały ich strony internetowe, gdyż może i Wam uda się znaleźć oddział któregoś z nich w swoim mieście, lub gdzieś blisko Waszego miejsca zamieszkania.
Wiem jedno: nie warto siedzieć w domu i zamykać się w sobie. Trzeba wyjść, szukać rozwiązań, szans, możliwości, łapać byka za rogi ;) Nawet jeżeli mój francuski pozostawia bardzo wiele do życzenia, to pójdę na ten kurs, dygocząc pewnie ze zdenerwowania, ale nie zamierzam się poddawać. Wiem, że czeka mnie dużo pracy, staż zawodowy, ostre tempo i dużo nauki. Ale wiecie co? Cieszę się, a wręcz nie mogę się już doczekać bo mam serdecznie dość siedzenia w domu i pragnę wyzwań, nowości, adrenaliny i poczucia, że coś zmieniam, że się rozwijam, że podążam w dobrym kierunku. Trzymajcie więc za mnie kciuki i nie poddawajcie się. Jeżeli macie jakieś pytania, to piszcie śmiało w komentarzach - chętnie odpowiem na Wasze wątpliwości :)
Na dziś mówię dobranoc, ale już zdradzę, że kolejny post będzie o naszym krótkim pobycie w Awinionie, czyli urokliwym prowansalskim miasteczku. Kolorowych snów!
Nie będzie to żaden typowy kurs językowy z nauką od podstaw, a więc raczej wątpię, że zgłębię tam tajniki francuskiej gramatyki na przykład. Wiem natomiast, że dzięki temu kursowi mam być lepiej przygotowana do podjęcia pracy na francuskiej ziemi, a dodatkowo IFPA wyśle mnie na trzytygodniowy staż zawodowy w trakcie trwania kursu. Jest to jak najbardziej wiadomość, która jednocześnie mnie bardzo ucieszyła, ale również zmartwiła... Nie czuję się na tyle pewnie posługując się francuskim, aby iść na staż i pracować z Francuzami. Można się więc łatwo domyślić, że boję się jak cholera... Z drugiej strony jest to od razu rzucenie na głęboką wodę, a więc będę miała większe możliwości i szansę na zawodową przyszłość we Francji.
Dlaczego piszę na blogu o tym wszystkim? Chcę podnieść na duchu inne osoby, młode, ambitne kobiety, które jak ja wyjechały za granicę. Celowo podałam nazwy wszystkich stowarzyszeń i formacji, abyście przeszukały ich strony internetowe, gdyż może i Wam uda się znaleźć oddział któregoś z nich w swoim mieście, lub gdzieś blisko Waszego miejsca zamieszkania.
Wiem jedno: nie warto siedzieć w domu i zamykać się w sobie. Trzeba wyjść, szukać rozwiązań, szans, możliwości, łapać byka za rogi ;) Nawet jeżeli mój francuski pozostawia bardzo wiele do życzenia, to pójdę na ten kurs, dygocząc pewnie ze zdenerwowania, ale nie zamierzam się poddawać. Wiem, że czeka mnie dużo pracy, staż zawodowy, ostre tempo i dużo nauki. Ale wiecie co? Cieszę się, a wręcz nie mogę się już doczekać bo mam serdecznie dość siedzenia w domu i pragnę wyzwań, nowości, adrenaliny i poczucia, że coś zmieniam, że się rozwijam, że podążam w dobrym kierunku. Trzymajcie więc za mnie kciuki i nie poddawajcie się. Jeżeli macie jakieś pytania, to piszcie śmiało w komentarzach - chętnie odpowiem na Wasze wątpliwości :)
Na dziś mówię dobranoc, ale już zdradzę, że kolejny post będzie o naszym krótkim pobycie w Awinionie, czyli urokliwym prowansalskim miasteczku. Kolorowych snów!
Sunday, September 30, 2012
Barcelona - podsumowanie
Naszą wyprawę do Barcelony planowaliśmy już od kilku miesięcy. Zaczęliśmy od rekonesansu dotyczącego cen biletów lotniczych i szybko zdecydowaliśmy się, że chyba wygodniej i taniej będzie nam wyruszyć samochodem. Następnie przyszła kolej na wybór hostelu bądź hotelu. Zdecydowaliśmy się na hostel Chic & Basic Tallers (namiary znajdziecie tutaj): dobrze położony, kilka metrów od stacji metra Universitat, niedaleko Las Ramblas i innych miejsc ciekawych dla turystów. W rezultacie jednak mojego gapiostwa i pomyłki w rezerwacji, musieliśmy przenieść się do hotelu Chic & Basic Ramblas (tu strona hotelu), który spełnił nasze najśmielsze oczekiwania. Pokoje duże, z balkonami, przemiła i kompetentna obsługa, niezłe śniadania i świetna lokalizacja, tuż przy Las Ramblas (stacja metra Drassanes).
Barcelona oferuje turystom i wszystkim przybyłym wiele restauracji, barów tapas, kafejek, jak również nieuniknionych na całym świecie restauracji typu fast food. Z jednej strony wielkim udogodnieniem jest możliwość pójścia na lunch czy na kolację o dowolnej porze dnia i wieczoru, co we Francji niestety nie jest możliwe. W mojej nowej ojczyźnie restauracje, bistra i inne kafejki mają ustalone godziny obiadowe (12:00-14:00) i to samo tyczy się również pory kolacji (od godziny 19:00 do zazwyczaj 21:30, w Paryżu może wygląda to inaczej). Tak więc będąc np. w Chalon czy Lyonie między godziną 14:00 a 19:00 jesteśmy skazani na wizytę w McDonalds'ie lub innym miejscu, które serwuje amerykański fast food, czy kebab (oczywiście mówię tu o sytuacjach kiedy mamy ochotę na zjedzenie czegoś na mieście).
Pealla z owocami morza (zdjęcie z internetu) |
Powracając jednak do Barcelony, to niewątpliwie warto wybrać się do jednej z licznych restauracji na Las Ramblas lub w Dzielnicy Gotyckiej aby spróbować pysznej paelli, owoców morza pod różnymi postaciami czy typowych, hiszpańskich tapas (czyli mówiąc po polsku: przystawek). Dla kogoś kto jak ja uwielbia małże, krewetki, mule, małe ośmiorniczki, przegrzebki i inne przysmaki wprost z Morza Śródziemnego, podróż po barcelońskich restauracjach będzie istnym rajem dla podniebienia.
Dla wielbicieli bardziej mięsnej wersji znajdzie się taka z kurczakiem na przykład.
Butelka hiszpańskiego, czerwonego wina (zdjęcie z internetu) |
Jeżeli chodzi zaś o trunki, to odradzam sangrię. Jak dla mnie, to bardzo
kiepskiej jakości wino, "doprawiane" owocami, które absolutnie nie
powaliło mnie na kolana. Co do hiszpańskiego piwa, to miałam okazję
spróbować Estrelli, która również pozostawia wiele do życzenia. Wygląda i
smakuje jak woda gazowana. Co do win hiszpańskich (szczególnie
czerwonych), to jestem nimi zachwycona. Niczym nie odbiegają od
najlepszych na świecie, czyli oczywiście francuskich ;)
Dla wszystkich tych, którzy jak ja mieli ogromną ochotę na odwiedzenie Muzeum Picassa radzę uzbrojenie się w cierpliwość. Kolejka na kilkaset metrów odstraszyła nas dość skutecznie i niestety nie udało nam się odwiedzić tego magicznego miejsca. Stąd nasze postanowienie aby wrócić do Barcelony na dłużej niż pięć dni, które niestety nie wystarczyły na zobaczenie wszystkiego. Planujemy kolejną wyprawę do miasta Gaudiego w mniej turystycznym miesiącu licząc na mniejsze kolejki i mniejsze tłumy. Polecam to również Wam.
Radzę również uważać na kieszonkowców i drobnych złodziejaszków, szczególnie w okolicy portu i Las Ramblas. Kręci się tam dużo podejrzanych typów proponujących piwo w puszce za jedno euro, jak również bardziej "ciężkich" specjałów od marihuany po "polepszacze" humoru większego kalibru.
Polecam za to wszystkim turystom metro jako idealny środek transportu po Barcelonie. Posiadając dobrą mapę, dzięki podziemnej kolei nigdzie się nie zgubicie, a dojedziecie w najodleglejsze zakątki miasta. W niektórych dzielnicach można spotkać również nowiutkie, czyste i szybkie tramwaje, które również umilą przemieszczanie się po Barcelonie. Z autobusów nie korzystaliśmy więc nie jestem w stanie się na ich temat wypowiedzieć.
Zdjęcie z sieci |
Jestem pewna, że o wielu szczegółach zapomniałam i ich tu nie opisałam, w związku z tym jeżeli macie jakieś pytania, to piszcie śmiało. Acha, moim najlepszym "przyjacielem" w czasie zwiedzania Barcelony był "Cień wiatru. Przewodnik po Barcelonie", który powstał z myślą o czytelnikach powieści Carlosa Ruiza Zafona. Dzięki książce mogłam spacerować ulicami bohaterów powieści jednego z moich ulubionych pisarzy i poznawać tajemnicze zakamarki miasta. Polecam także wszystkim tym, którzy nigdy nie mieli do czynienia z książkami Zafona.
Barcelona, pozostałe ciekawe miejsca
Jako, że mój mąż jest wielkim fanem piłki nożnej, nie mogliśmy przepuścić takiej okazji jak mecz Ligi Mistrzów odbywający się właśnie w Barcelonie w czasie naszego pobytu. Bohaterami tego sportowego wydarzenia były FC Barcelona i Spartak Moskwa. Atmosfera na stadionie całkiem interesująca, ale największe wrażenie zrobił na mnie jego ogrom. Camp Nou może pomieścić prawie 100 tysięcy kibiców, co daje mu miano największego stadionu w Europie. Mój mąż był zachwycony, ja może mniej, ale jednak było warto.
Inne ciekawe miejsca w Barcelonie, to niewątpliwie Port de Barcelona, Muzeum Historii Katalonii, jak dla mnie również Las Ramblas del Raval z ogromnym posągiem milusiego kotka i inne ciekawe elementy sztuki umieszczonej w przestrzeni publicznej. Poniżej kilka ostatnich zdjęć z naszej katalońskiej wyprawy.
Prot w Barcelonie |
Port w Barcelonie |
Budynek Portu w Barcelonie |
Hałaśliwe skrzydlate stworzenia :p |
Milusi kotek na La Rambla del Raval |
Muzeum Historii Katalonii |
Muzeum Historii Katalonii |
Barcelona, w drodze na wzgórze Tibidabo
Dziś ostatnia odsłona naszej wyprawy do Barcelony. Mimo, iż jestem ostro przeziębiona i czuję się fatalnie mam dość leżenia bezczynnie w łóżku, postanowiłam więc wrzucić ostatnią porcję naszych zdjęć z wycieczki do miasta Gaudiego.
Barcelona w swojej różnorodności zachwyca i wprawia w osłupienie. Myślę, że nawet tak wybredni i wiele oczekujący turyści jak ja znajdą tu coś dla siebie i wrócą z Barcelony z miłymi wspomnieniami.
Na początek zdjęcia z naszej pieszej wędrówki na wzgórze Tibidabo, gdzie po drodze natknęliśmy się na piękne wille z przełomu XIX i XX wieku budowane dla bogatych mieszkańców Barcelony. Okazałe domy służyły majętnym barcelończykom jako letnie rezydencje. Muszę przyznać, że ich ogrom i przepych wprawiły mnie w osłupienie, ale jak najbardziej pozytywne. Niestety na zdjęciach nie udało się uniknąć wiszących przewodów elektrycznych... Mimo to, myślę, że można dość dokładnie obejrzeć sobie te okazałe letnie wille.
Piękne wille mijane w drodze na wzgórze Tibidabo |
Imponujący dom |
Mały pałacyk w drodze na wzgórze Tibidabo |
Okazała willa w okolicach Tibidabo |
Stacja Funicularu, czyli elektrycznego, szynowego pojazdu, który wwozi turystów na wzgórze Tibidabo |
Widok na Barcelonę ze wzgórza. Pogoda niestety nie dopisała... |
Kościół na szczycie wzgórza Tibidabo |
W drodze powrotnej dostrzegliśmy również tą architektoniczną perełkę |
Subscribe to:
Posts (Atom)