Saturday, June 30, 2012

Szał wyprzedaży w cieniu upału

W końcu czuję, że mamy lato :) I to jakie! Temperatura nawet nocą nie spada poniżej 20 stopni Celsjusza, a więc spokojny, głęboki i relaksujący sen, to marzenie ściętej głowy... Nie mam zamiaru jednak narzekać ani być nieszczęśliwa z tego powodu, wręcz przeciwnie, w końcu czuję, że to prawdziwy czerwiec i wszystko jest na swoim miejscu. Wiosną pogoda nas nie rozpieszczała więc nareszcie można poczuć, że słońce i żar lejący się z nieba przypomniał sobie o nas, ludziach potrzebujących odrobiny tropikalnej aury ;)

Tak nawiasem mówiąc właśnie w tej dosłowni chwili, za oknem rozszalała się dość spora burza gradowa, no ale za parę minut zapewne znów ujrzymy słońce i upał uderzy ze wzmożoną siłą... Takie oto są uroki upalnego lata ;)

Odchodząc jednak od tematu pogody, nie mogę nie wspomnieć o bardzo popularnej i opanowującej wszystkich Francuzów obecnie "chorobie". Nie trudno się domyślić, że tym "wirusem", rozprzestrzeniającym się z prędkością świata jest czar wyprzedaży. Właściciele sklepów, butików i centrów handlowych już od ponad tygodnia przygotowywali się do tego jakże wzniosłego wydarzenia. Witryny kuszą kolorowymi napisami "SALE" i nie sposób przejść obok nich, tak aby nie zauważyć gigantycznych, neonowych czteroliterowych słów. Co warto podkreślić, większość napisów widnieje właśnie w języku angielskim, którego Francuzi boją się jak ognia... ;)

Szczerze powiedziawszy, to nie rozumiem do końca "magii" wyprzedaży i tej całej atmosfery dzikiego pędu, przepychanek i zabawy w "kto pierwszy, ten lepszy". Uważam się za stuprocentową kobietę, jednak czar i atmosfera ostatnich dni w sklepach jakby nie robią na mnie żadnego wrażenia... Wiem, że tak naprawdę wyprzedaże w większości służą właśnie wysprzedaniu "odpadków", czyli rzeczy, których nikt nie kupił, nie chciał, lub takich które są przybrudzone fluidem, nie mogą poszczycić się kompletem guzików lub jeszcze coś innego z nimi nie tak. Owszem znam wiele kobiet, które w czasie "SALES" szaleją z zachwytu, gdy uda im się znaleźć jakieś cuda w sieciówkach za połowę pierwotnej ceny, ale czy tak naprawdę warto? Nie wiem, może ja się nie znam, może ja nie wiem co mówię już od tego upału, ale mnie jakoś nie porywa klimat zakupowego szaleństwa. 

A Wy? Dajecie się ponieść magii wyprzedaży?

Pozdrawiam weekendowo!


Sunday, June 24, 2012

Na zupełnie inny temat

Wiem, że blog "powinien" skupiać się wokół mojego życia we Francji, tego czego tu doświadczam, tego co przeżywam, oglądam, itp., ale ze względu na fakt, iż ostatnimi czasy nie dzieje się nic ciekawego, postanowiłam zboczyć trochę z głównej trasy i podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami dotyczącymi kompletnie innego wątku :)

Od dziecka uwielbiałam czytać książki i wiele wolnych chwil, weekendów i wieczorów poświęcałam fascynującej lekturze, która akurat mnie wciągnęła i zawładnęła całym moim umysłem. Jakiś czas temu pisałam o Carlosie Ruiz Zafonie i jego powieściach więc nie będę się powtarzać i ponownie ich zachwalać bo myślę, że wystarczająco dużo pozytywnych padło pod adresem autora, jak i jego niesamowitych książek. 

Generalnie nie wiem dlaczego, ale mam jakąś słabość do pisarzy hiszpańskich i iberoamerykańskich. I tak oprócz Zafona z całą pewnością mogę polecić kolejnego autora z Hiszpanii, który nazywa się Jose Carlos Somoza. Z wykształcenia psychiatra, z zamiłowania pisarz. Jego książki są utrzymane w klimacie futurystycznych thrillerów z elementami kryminalnej zagadki i bardzo umiejętnie wplecionymi wątkami romantycznymi. Ponadto Somoza zważywszy na fakt, że pracował jako psychiatra, potrafi fenomenalnie budować profile psychologiczne swoich bohaterów, z najwierniejszymi detalami opisuje ich emocje, myśli, przeżycia. Coś fenomenalnego! Muszę jednak przyznać, że czytanie dwóch czy trzech powieści Somozy pod rząd nie jest dobrym pomysłem - lepiej dać sobie chwilę, przerzucić się na coś "lżejszego" po czym sięgnąć po kolejną pozycję. W Polsce wydano dość sporo jego książek, a poniżej okładki tych, które podobały mi się najbardziej. Jeżeli macie ochotę, aby od czasu do czasu na blogu pojawiał się wpis "książkowy", to dajcie znać, gdyż mam jeszcze kilka innych, ciekawych propozycji do polecenia.

Wszystkie zdjęcia poniższych okładek znalazłam dzięki wyszukiwarce google. 


Thursday, June 21, 2012

Święto muzyki w Chalon sur Saone

Witam po dłuższej przerwie. Nie działo się nic ciekawego, więc nie umieszczałam żadnych nowych wpisów przez prawie dwa tygodnie. Pomijając fakt, że nadal chodzę na intensywny kurs francuskiego, dopinam ostatnie przygotowania przed ślubem, to w moim życiu jest raczej spokojnie i bez większych zawirowań.

Oczywiście nie omieszkam wspomnieć o EURO i naszej drużynie, której niestety nie udało się wyjść z grupy. Pewnie dla większości nie było to wielkie zaskoczenie, ale ja kibicowałam Naszym do ostatniej chwili głęboko wierząc w ich talent, poświęcenie i ich ciężką pracę. No cóż, za kilka miesięcy rozpoczynają się eliminacje do mistrzostw świata w piłce nożnej, a więc trzymajmy kciuki za naszą reprezentację, aby tym razem mogli dłużej cieszyć nasze polskie serca ;)

Kompletnie zmieniając temat, chciałam dziś napisać krótko o Festiwalu Muzyki, który odbywa się obecnie w Chalon su Saone. Muzykę słyszę nawet w tej chwili, gdyż mieszkając w centrum i mając otwarte okna trudno nie uczestniczyć poniekąd w tym, co dzieje się na zewnątrz. Festiwal nie jest imprezą zorganizowaną w celu promowania konkretnego gatunku muzycznego, lecz ma na celu pokazanie różnorodności stylów i form muzycznych. Tak więc dziś moje miasto żyje muzyką :) Może wieczorem uda mi się wyciągnąć mojego narzeczonego na jakiś koncert, o ile pozwoli też na to pogoda (dwie godziny temu nad Chalon przeszła ogromna burza z piorunami, grzmotami i wręcz huraganowym wiatrem).

Dziś więc towarzyszy mi nastrój iście "koncertowy", który mam nadzieję utrzyma się przez dłuższy czas :)

Pozdrawiam :*


Zdjęcie z internetu

Friday, June 8, 2012

Euro 2012, czyli szkoda, że mnie tam nie ma...

Nie należę do wielkich fanów piłki nożnej, ale gdy grają "NASI", trudno się nie ekscytować, nawet nie będąc zagorzałym kibicem ;) 

Dziś szczególnie tęskno mi za Ojczyzną. W takim dniu jak ten, niesamowicie by było poczuć atmosferę Euro na własnej skórze, choćby widząc tłumy kibiców, śpiewających, uśmiechniętych ludzi przechadzających się ulicami mojej ukochanej Warszawy... Niestety nie udało mi się zawitać w tym czasie do Polski, ale telewizor mam, piwo i niezdrowe przekąski już zakupione, a więc o godzinie 18:00 zasiadam przed ekran, aby przeżywać wielkie, piłkarskie emocje wraz z ukochanym i znajomymi.

Mimo, iż nasza drużna nie powala na głowę, nie zachwyca swą grą, ani osiągnięciami, jako Polka czuję się zobligowana do tego, aby jej kibicować z całych sił. Jestem dumna z tego, że jestem Polką, że Euro odbywa się właśnie w naszym kraju, że to wielkie przedsięwzięcie zobaczy cała Europa, a może i kawał reszty świata. Nie chcę tu pisać o negatywach, korkach, zatłoczonych autobusach, tramwajach, metrze, o generalnym bałaganie, o formie naszych Biało-Czerwonych. Chcę się po prostu cieszyć tym, że w końcu dostaliśmy jako kraj szansę pokazania się na arenie międzynarodowej, że w końcu o Polsce usłyszy ogrom ludzi i nie będzie nas może w końcu kojarzyć jako jakiegoś kraju we wschodniej Europie, który powstał w wyniku rozpadu ZSRR (uwierzcie mi, że wiele ludzie na Zachodzie myśli, że w Polsce rozmawia się po rosyjsku i że byliśmy jedną z republik, które wyzwoliły się spod panowania rosyjskiego imperium). 

Trzymam kciuki za naszą drużynę, za organizację całego przedsięwzięcia, aby wszystko poszło jak należy i aby każdy, kto odwiedzi nasz kraj chciał do niego ponownie przyjechać.

A więc nie pozostało mi nic innego jak rzecz: do boju Polsko!!!

A Wy kibicujecie Naszym?


Zdjęcie z internetu

Monday, June 4, 2012

Gorszy dzień, czyli walka z... No właśnie z czym?

   Dziś mam dość słaby dzień jeżeli chodzi o biomet i chyba generalnie po prostu o wszystko wokół. Pogoda się zepsuła, po ponad tygodniowych upałach i codziennej porcji słońca, od wczoraj za oknem lało, a dziś taka byle jaka aura, że nawet z domu nie chce się wyjść... Wyjść oczywiście musiałam i jakoś zmusić się do wstania z łóżka bo w końcu szkoła, czyli obowiązki wzywały.

Tempo nauki iście ekspresowe: nie zdążyliśmy oswoić się z czasem teraźniejszym, już za chwilę mieliśmy ćwiczenia z przeszłego, a po chwili poznaliśmy "future". Jak dla mnie tempo trochę za szybkie, gdyż boję się, że w tym całym pędzie kompletnie się pogubię i narobię sobie zaległości. Oprócz czasów oczywiście wkuwanie rodzajników, których zastosowanie nie zawsze jak dla mnie jest zrozumiałe i logiczne, poza tym oczywiście "odmiana" przymiotników przez rodzaje, no i nie zapominajmy o codziennej porcji nowych słówek do wkuwania. Ech, życie ucznia lekkie nie jest ;)

Cieszę się jednak bardzo, że mam tą szkołę, motywacja ogromna, prace domowe, dużo materiału, ale jeszcze tylko 6 tygodni i będzie po kursie. A co potem? Sama już tak się nie nauczę wszystkiego, nie zmuszę się do wstawania o 7 rano, by od 8:00 czy 9:00 zasiąść nad książkami jak w szkole. A może jednak? ;)

A tak kompletnie na marginesie, to jako osoba, która świetnie sobie radzi sama i uwielbia swoje własne towarzystwo, ostatnimi tygodniami zaczęłam "cierpieć" na potrzebę zaprzyjaźnienia się z jakimiś miłymi istotami, z którymi mogłabym pójść na kawę, do kina, czy choćby na spacer. Mój narzeczony dużo pracuje więc nie mogę go wszędzie ciągać, a poza tym miło jest od czasu do czasu spotkać się w babskim gronie i poplotkować. Niestety Polek w Chalon za bardzo nie ma, a Francuzki nie garną się do zawierania bliższych znajomości z osobami, które nie mówią płynnie w ich języku... Smutne, to ale prawdziwe, przynajmniej w tak małym mieście jak nasze.

No, ale kończę już z tym narzekaniem. Na ból głowy (cholerny biomet ;) i otarcie łez wracam do książki, którą zaczęłam wczoraj czytać. Polecam każdemu molowi książkowemu takiemu jak ja: Carlos Ruiz Zafon "Więzień nieba". Przeczytałam praktycznie wszystkie jego poprzednie pozycje wydane jak dotychczas w Polsce i jestem zachwycona wyobraźnią i językiem autora jak również jego talentem do tworzenia ogromnie ciekawych historii, od których nie można się wręcz oderwać.

Miłego popołudnia

Friday, June 1, 2012

Zwiedzając Francję, czyli wypad do Owernii

   W miniony weekend udało nam się zwiedzić ponownie kawałek Francji. Tym razem opuściliśmy ukochaną Burgundię i udaliśmy się w kierunku południowym, do regionu, który nazywa się Owernia. Stolicą tegoż zakątka Francji jest Clermont-Ferrand, do którego jednak nie zawitaliśmy. Tak naprawdę nasza wyprawa nie była ot-tak krajoznawcza. Zostaliśmy zaproszeni na przyjęcie rodzinne ojca chrzestnego mojego narzeczonego, które miało miejsce w malutkiej wsi o nazwie Grandval, znajdującej się w samym sercu Regionalnego Parku Przyrody Livradois-Forez. 

Wieś, nam Polakom kojarzy się różnie. Generalnie mamy przed oczami zabitą dechami dziurę, gdzie nic się nie dzieje i czas stanął w miejscu, lub miejsce typowe na wczasy agroturystyczne. Otóż moi drodzy, wspomniane Grandval zamieszkuje około 120 osób w okresie wiosenno-letnim, a zimą na posterunku zostają tu cztery osoby! Chyba umarłabym ze strachu mieszkając na takim odludziu jeszcze z kilkoma innymi osobami...  Wieś natomiast jest jak najbardziej "cywilizowana" bo znajduje się w niej mały "ratusz" (taki polski urząd gminy), jak również całkiem przyjemna i zadbana sala do organizacji wesel i innych imprez okolicznościowych ( nie mylić z typową "tancbudą" czy remizą).

W całym zamieszaniu wielkiej fety nie udało mi się zrobić żadnych zdjęć, natomiast dla zainteresowanych podaję namiary na stronę internetową dotyczącą Regionalnego Parku Przyrody Livradois - Forez. Urzekła mnie dzika przyroda, cisza, wąskie, mało uczęszczane drogi, góry i wszechogarniająca zieleń. Naprawdę coś niesamowitego! Taka nasza polska Białowieża, z trochę innym ukształtowaniem terenu. Polecam każdemu, kto kocha naturę, chcę się "zresetować" i odpocząć od zgiełku wielkiego miasta.

W drodze powrotnej do Chalon sur Saone, postanowiliśmy zboczyć trochę z trasy i odwiedzić słynne miasteczko Vichy. Z czym ta nazwa Wam się najbardziej kojarzy? Mi w pierwszym momencie z wodą termalną i sztandarową, francuską firmą kosmetyczną, której nawiasem mówiąc nie lubię. A poza tym jakieś skojarzenia? Oczywiście historia: II wojna światowa i tzw. rząd Vichy, ale pozwólcie, że nie będę rozwijać tego wątku...

Poniżej kilka bardzo amatorskich zdjęć z Vichy. Nie zlinczujcie mnie za ich jakość... Mam nadzieję, że za kilka miesięcy dorobię się porządnego aparatu i wtedy będę mogła wrzucać lepszej jakości fotki ;)

Zrobiłam zdjęcia poszczególnym miejscom i kamienicom, które urzekły mnie swoją urodą i klimatem. A teraz: całkiem subiektywne spojrzenie na Vichy.

Miłego wieczoru!