Pierwszy tydzień szkoły za mną. Póki co, czuję się trochę rozczarowana zarówno poziomem nauki, jak i ludźmi (uczniami), z którymi przyszło mi spędzać całe dnie. Zajęcia mamy podzielone na dwa moduły: pierwszy dotyczy swobodnego wypowiadania się, przygotowania do rozmów kwalifikacyjnych, jak również tworzeniu CV i listów motywacyjnych oraz szukaniu stażu. Drugi moduł, to ćwiczenia gramatyczne, pisanie i czytanie tekstów ze zrozumieniem.
Byłam przekonana, że będę najgorszą uczennicą, której poziom językowy jest naprawdę kiepski. "Rozczarowałam się" natomiast ponieważ większość osób z grupy ledwo sobie radzi w pisaniu i czytaniu, a ich logiczne myślenie pozostawia wiele do życzenia... Oprócz mnie, w piętnastoosobowej grupie są dwie osoby po studiach, a więc one radzą sobie świetnie i wyprzedzają wszystkich pod każdym względem. Pozostałe osoby, są przesympatyczne i przemiłe, ale zaniżają poziom, spowalniają naukę, przez co po prostu się nudzę!
Nie chcę, aby to co napisałam powyżej zabrzmiało arogancko; nie mam zamiaru również nikogo obrażać ani nikomu ubliżać. Dopiero teraz jednak zdałam sobie sprawę jak bardzo ważne było studiowanie, ile mi dało i jak bardzo mnie rozwinęło. Zajęcia na studiach rozwijają logiczne myślenie, poszerzają horyzonty, powodują, że trzeba myśleć konstruktywnie, że trzeba się starać, rozwijać. Teraz po kilku latach od obrony pracy magisterskiej widzę jak wiele dało mi studiowanie, jak mnie "rozbudowało", uwrażliwiło na otaczający świat, ukształtowało mój światopogląd i dało szeroko pojętą wiedzę na wiele tematów, zarówno tych czysto naukowo - teoretyczynych, jak i zwyczajnie życiowych. Jestem wdzięczna moim rodzicom za to, że od dziecka wpajali mi jak bardzo nauka jest ważna, ile daje edukacja i samorozwój. Wiem, że wiele osób nie może sobie pozwolić na studia z wielu różnych powodów, ale ci z Was, którzy mają zwyczajne wątpliwości czy studia są potrzebne, niech zastanowią się dwa razy bo mogę Wam z czystym sumieniem powiedzieć, że są. I to bardzo!
Przeraża mnie również w uczniach z mojej grupy to, że niczym się nie interesują. Szukają byle jakiej pracy, nie mają ambicji, są leniwi, oglądają się na innych, nie wiedzą co dzieje się na świecie, jak również w najbliższym otoczeniu/ środowisku. Załamałam się patrząc na ich obojętność i kompletne "olewactwo". Ci ludzie nie znają nawet nazwiska prezydenta Francji, nie wiedzą gdzie na mapie leży Paryż, nie mają pojęcia o kryzysie gospodarczym, nie interesują się polityką lokalną. Dla nich najważniejsze jest aby dostać szybko i łatwo pracę (a z drugiej strony po co, skoro co miesiąc na ich konto wpływa zasiłek?), nie przemęczać się zbytnio, ale zarobić kupę pieniędzy by móc obwiesić się złotą biżuterią i nosić markowe ciuchy. Być może byłam naiwna, być może wierzyłam, że spotkam w szkole jakieś bratnie dusze, ale kompletnie się pomyliłam. Nie mam z pozostałymi ludźmi z grupy nic wspólnego poza chęcią znalezienia pracy. Poza tym, oni są imigrantami, tak jak ja, ale plują na Francję, mówią o niej z pogardą, o Francuzach również. Wiem, że mają swoje powody aby nie uwielbiać kraju nad Sekwaną, ale z drugiej strony jak im się tu nie podoba, to dlaczego nie wrócą do swojej Tunezji, Algierii czy Maroka? Nikt ich nie zmuszał do przyjazdu do Francji. Nie pracują, siedzą w domu pobierając zasiłek i jeszcze opluwają kraj, który daje im wiele możliwości.
Absolutnie daleko mi do rasizmu i nigdy nie identyfikowałam się poglądami nacjonalistów, czy kseonofobów. Sama wyemigrowałam, nie za chlebem co prawda, ale za miłością, ale jednak - Francja to nie jest moja ojczyzna. Szanuję jednak ten kraj, kocham na swój sposób, oswajam go, chcę poznawać, zwiedzać, zobaczyć jak najwięcej, chłonąć jego kulturę, kuchnię, krajobrazy, sztukę. Francja to mój drugi dom, moje nowe miejsce na ziemi. A dla tych, którym się tu nie podoba, proponuję zakup biletu lotniczego do swojego kraju. Oczywiście w jedną stronę ;)
Taką samą sytuację obserwowałam mieszkając w Warszawie przez ponad 8 lat. Jak na mój gust 60%, a może nawet 70% "Warszawiaków". to ludzie przyjezdni z miast całej Polski. Ile to się nasłuchałam narzekania na naszą piękną stolicę: że brudna, że architektura bez składu i ładu, że korki, że tłoki, że snobizm, itp. Kto tak opisywał Warszawę? A no ci, którzy opuścili swoje ukochane miasto rodzinne, aby znaleźć lepsze życie w stolicy. Zawsze więc im powtarzałam: skoro tak nie lubisz Warszawy, to wróć do swojej miejscowości. Nikt na siłę nikogo tu nie trzyma. Wtedy mogłam obserwować wielkie zdziwienie w oczach rozmówcy i padała zawsze ta sama odpowiedź: "No coś ty! Przecież ja tu pracuję, kredyt mam, mieszkanie kupione, znajomi. Nie mogę się stąd wynieść!". Skoro nie możesz, to przestań pluć na Warszawę - zaprzyjaźnij się z nią, poznaj jej tajemnicze zakamarki, magiczne miejsca, poczuj jej niesamowity klimat i przestań narzekać. Warszawa jest cudowna! Sama pochodzę z Białegostoku, ale Warszawa skradła moje serce i do dziś łezka mi się w oku kręci na samą myśl o naszej pięknej stolicy, w której spędziłam kilka ładnych lat. Warszawa to moje miasto, to moja siła, to moja magia, to moje miejsce :) Tak właśnie o niej myślę.
Moi Drodzy, kochajcie więc i doceniajcie to, co macie, inwestujcie w siebie, swój rozwój, swoją naukę, zainteresowania. Jako emigrantka widzę teraz wiele rzeczy inaczej. Bardziej doceniam swoją polskość, swoje wykształcenie, to jakim jestem człowiekiem i co mam do zaoferowania światu. Bo życie nie polega tylko na tym, aby się ślizgać za czyimiś plecami, iść na łatwiznę i szukać drogi na skróty. Teraz widzę jak przeszłość wpływa na naszą teraźniejszość, że nas ukształtowała i ma wielki wpływ na naszą tożsamość. Czasami nie zdajemy sobie z wielu rzeczy sprawy, myślimy: po co mi studia, po co mi matura, po co tracić czas na naukę skoro i tak jest kryzys i nie znajdę dobrej pracy? Myślę jednak, że nie wiemy co zdarzy się w przyszłości, a nasza teraźniejszość i przeszłość ma na nią ogromny wpływ. Warto chyba więc dziś robić coś, co za kilka miesięcy, czy lat da nam powód do dumy, zaowocuje ciekawą pracą, wartościowymi przyjaźniami czy po prostu da nam satysfakcję. Każdego dnia kształtujemy bowiem naszą przyszłość. Ja również nie mogę o tym zapominać ;)